niedziela, 1 listopada 2015

Capitulo Once


- Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? - pytam nierozumiejąc intencji mojego wybawcy.
- Ludmila mnie o to poprosiła, a wiesz, że nie potrafie jej odmówić.
- Ooo, proszę następny Verdas. Pewnie ty też ruchałeś ją na każdym boku - mamroczę pod nosem mając nadzieje, że nie słyszał ostatniego zdania.
- Czyli widziałeś ją i Leona?
  Kiwam twierdząco głową.
- Nie podejrzewałem, że jest tak prosta w obsłudzę.
- Szczerze, też mnie zdziwiła. Zna Verdasa kilka dni. Na początku nie chciałem brać Cię do siebie, ale kiedy zobaczyłem jak Cię biją, to aż mi się Ciebie żal zrobiło stary, no więc polazłem za tobą i nagle stoisz i ryczysz pod jej oknem. Podszedłem, zobaczyłem ich  i zabrałem Cię, potem zemdlałeś, ale to chyba z głodu i przemęczenia.
Wizja tamtej nocy wywołuje u mnie nieprzyjemny odruch wymiotny.
Ona i on.
Razem.
Au.
Boli.
Dziwne.
Ja czuję.
Przeczesuję ręką oklapnięte, przetłuszczone włosy i zdaje sobię sprawę z tego, że zostałem sam i gdyby nie Diego, który mimo wszystko przygarnął mnie to teraz leżałbym pod oknem Ludmily i skamlał z głodu i zimna.
Kurwa, jestem Cuwaliac, a zachowuję się jakbym był jakimkolwiek nie szanującym się psem. No właśnie, a jeżeli już o psach mowa...
- Gdzie masz tą olbrzymią bestię? - pytam wskakując na drewniane krzesło.
- Spokojnie, zamknąłem Proxiego w naszym pokoju - Diego lustruje mnie wzrokiem, po czym rozbawiony kiwa głową na boki - boisz się małego Yorka?
- Małego? To ma dwa metry!
- Stary, on nawet jednego metra nie ma i waży niespełna dziesięć kilogramów.
- Lecz się i weź ze sobą tego pchlarza - no dobra, może trochę przesadzam, ale jak można trzymać takie coś w domu? Przecież to ma zęby!
- Nie wkurzaj mnie Cuwaliac, bo możesz skończyć gorzej niż Ludmila po waszych niektórych spotkaniach, chyba wiesz o co mi chodzi prawda? - Hernandez mruży oczy i patrzy na mnie groźnym spojrzeniem, a ja nie chce już dostać od nikogo w ryj więc podnoszę ręcę do góry w obronnym geście - Och, Cuwaliac co by tu z tobą zrobić?
- Nie radzę Ci robić nic, ponieważ jestem gwiazdą, a gwiazdy trzeba dopieszczać.
- Oj, Cuwaliac. Żadna z Ciebie gwiazda, narazie spadasz niczym meteor, albo kometa. Wybierz sobię.
- To ty jesteś kometą! - podnoszę głos i zeskakuje na podłogę, staram się być groźny, jednak pies wybiegający z pokoju obok znacznie mi to uniemożliwia i w wyniku tego z powrotem wskakuje na krzesło, a Hernandez? A Hernandez bierze tego głupiego pchlarza na ręcę i wyciąga go w moją stronę.
- Przestań! Bierz go ode mnie! Ja go nie chcę! - z moich oczu ciurkiem zaczynają płynąć łzy, odsuwam się do tyłu i spadam tyłkiem na podłogę, szybko wstaje i uciekam przed siebie. Zamykam drzwi i siadam w kącie pokoju chowając głowę między kolanami. Do moich uszu docierają tylko krzyki Diega, a przed moimi oczami znowu staje wizja tej cudnej parki z wczoraj, błagam niech to już się skończy.

Zrezygnowany podchodzę do drzwi i cichutko je otwieram. Nie chce, aby ten głupi kundel usłyszał cokolwiek i przybiegł do mnie, w ogóle jak można nazwać psa Proxi? To przecież nie ludzkie i prymitywne. Rozumiem nazwać pieska Fedi, Fede, Feds, bo to urocze imiona. Sam nazwałbym tak na przykład syna Federico Junior Cuwaliac, Ludmila napewno zgodziłaby się na takie imię...
STOP!
Chciałem powiedzieć Jenifer Lopez, która teraz może błagać mnie o związek. W końcu jestem wolny i mogę być z kimś lepszym niż ta blond suka. Ja zdecydowanie za często wypowiadam w myślach jej imię... ogólnie ostatnio za często o niej myśle. Nie powinienem tego robić patrząc na to, że jest dla mnie nikim. Była tylko moim dodatkiem. Niczym zegarek, który mi ukradli. Mój biedny zegareczek. Pewnie Ci frajerzy sprzedali go na jakimś psim targu za marne grosze. Ciekawi mnie jeszcze co stało się z moim Ferrari, moje biedne czerwone autko. Napewno za mną tęskni, ale spokojnie jeszcze trochę i wróce za kierownice mojego czerwonego diabła. Muszę tylko znaleźć ojca i wyjaścić z nim całą sytuacje. On nie mógł zbankrutować, przecież te pieniądze w połowie były moje. Jestem jego synem, należy mi się. Bardziej niż matce. Tej głupiej landrynie nie dałbym, ani jednego złamanego grosza. Zawsze wszystkimi pomiatała i uważała się za niewiadomo kogo, żerowała na ojcu i była podła dla ludzi, wykorzystywała ich i straszyła statusem społecznym na każdym kroku, zupełnie tak jak... zupełnie jak ja. Ale ja to ja. A ona to ona. Ja jestem inny. Jestem gwiazdą. Błyszczę jak Supernova. Ludzie mnie kochają, chcą być mną. Chcą ogrzewać swoje tyłki w cieniu mojej sławy. Nie pozwolę na to.
- Ooo śpiąca królewna się obudziła - słyszę ten okrony warkot Diego. Nie wiem kto przyjął go do Studia, ale chyba był na haju. Zero orginalności, mój głos wywołuje u ludzi wzruszenie. Można mnie porównywać do anielskiego chóru, a on brzmi jak indyk rodzący dzień przed Bożym Narodzeniem. Masakra.
- Gdzie jest kundel?
- Moja mama zabrała Proxiego ma spacer, nie musisz się bać.
- Ja wcale się nie boje - naburmuszony krzyżuje ręce na piersiach - po prostu nie chce dostać wszawicy!
- Pchlicy, idioto. Psy mają pchły. A poza tym Proxi nie ma pcheł, to czysty psiak.
- Kundel, nie psiak.
- Sam jesteś kundel - czy on ze mnie kpi? Nie pozwolę na to! Nikt nie kpi ze mnie, z Federico Cuwaliaca. Jestem jedyny i niepowtarzalny.
- Nie obrażaj mnie. A z resztą nie ważne, daj mi jedzenie, bo jestem głodny - przenoszę wzrok na stojący niedaleko blat połączony z kranem i jedną szafką. Jak można mieszkać w takiej melinie?
Ja tutaj nie zostanę, ale najpierw zjem omlet ze szpinakiem i pieczarkami.
- Śniadanie masz już zrobione, stoi w moim pokoju - błysk w oku Diega mówi mi, że to nie znaczy nic dobrego.
- Jeżeli to nie omlet, to tego nie zjem - informuje go wyniosłym tonem głosu i z podniesioną głową wchodzę do pokoju w którym spałem. Podchodzę do szafki nocnej i podnoszę z niej talerz na którym leżą dwie kanapki posmarowane czymś białym i tłustym. A no i jeszcze śmierdzi jak cholera. Co to za świństwo? Moje słodkie usteczka nie dotkną tego  czegoś.
Pezekraczam próg pokoju i podchodzę do Hernandeza, który patrzy na mnie ze zdziwieniem wymalowanym na tej głupiej mordzie.
- Nie będę tego jadł, to ochydne - od razu wyrażam swoje niezadowolenie. Jestem najlepszy i mam jeść to co najlepsze.
- Yyyy, to jest yyyy... - brunet patrzy w ściane i jąka się jakby nie wiedział co ma powiedzieć - Wiem! To biały kawior!
Moje oczy przybierają kształtem krążki złotych monet. Kawior, mój kochany kawior. Tylko taki jakiś dziwny.
Przecież kawior to takie kuleczki, a to jest jednolita masa, jakby pasta. Coś mi tu śmierdzi i tym razem to nie ja. Ale fakt, ja też nie pachnę najlepiej. Muszę się umyć.
- Kawior wygląda trochę inaczej, a poza tym - odstawiam talerz na stół - Ciebie niby stać na kawior?
Hernandez gwałtownie wciąga powietrze przez nos i zamyka oczy ciężko się nad czymś zastanawiając.
- No wiesz, wszystkie pieniądze jakie zarabiam wydaje na ten delikates, bo jest cudowny i yyy... najlepszy -
- Przynajmniej z tym się zgadzamy.
  Siadam na drewnianym krześle obok Diega i biorę do ręki jedną z kanapek. Nie wyglądają zachęcająco, ale to kawior. A kawior jest drogi więc musi być dobry.
Biorę pierwszy kęs i mam ochotę rzygać, tłusty, ochydny smar, fujcia. Ale nie mogę dać tego po sobie poznać, bo ten kretyn mnie wyśmieje, a poza tym TO KAWIOR. Muszę zjeść wszystko, albo nie zjem jedną kanapkę i powiem, że nie jestem już głodny. Tak, pomysł idealny. W końcu jestem gwiazdą, a gwiazdy jedzą mało.
- No i jak? Smakuje Ci? - pyta rozbawiony.
- Tak - wstrzymuje głos, aby z trudem przęłknąć kolejny kawałek - smakuje cudownie.
- To nie jest kawior.
Na jego słowa, moja buzia przybiera kształtem koło. Jak to kurwa nie kawior?
- To smalec.
- Co to jest smalec?
- To taki tłuszcz zwierzęcy.
- Tłuszcz? - unoszę brwi do góry - a ile to ma kalorii?
- Ehh, nie wiem czy chcesz wiedzieć Cuwaliac.
Rozumiem aluzje.
- Nie, nie chce. Daj mi jedzenie brudasie. Mało kaloryczne i lekkostrawne. 
Hernandez zmniejsza odległość między nami i przybliża się do mnie. Nasze twarze dzielą może trzy centymetry.
- Federico, ja nie jestem Ludmilą, którą lata za tobą jak pojebana, nie będę robił dla Ciebie nic.
Czuję się skrępowany, ale nie chcę dawać mu tej satysfakcji i mu tego okazywać.
- Gdzie jest łazienka? Muszę się umyć.
Hiszpan wskazuje głową plastikowe drzwi.
- Tylko się nie utop, albo czekaj utop się i tak nikt nie będzie po tobie płakał.
  Wstaje i kieruje się w stronę łazienki, nie mogę tu zostać. Nie mogę żyć w takich warunkach, ale czy w obecnym momencie stać mnie na coś lepszego?

sobota, 10 października 2015

Capitulo Diez

  Po raz dziesiąty dzisiejszej nocy odrzucam połączenie od Ludmily i niedbałym ruchem wrzucam telefon do kieszeni marynarki. Jest mi zimno, jestem głodny i trochę nawet śmierdze, niby po wyjściu ze Studia wstąpiłem do drogerii z perfumami i prysnąłem się testerem, ale nic nie jest wieczne, zapach wyparował. Nie ma go już przy mnie. Nie został ze mną na zawsze, niektóre zapachy potrafią obiecać nam gwiazdkę z nieba, a po dwóch latach tak po prostu pachną na koszuli innego mężczyzny. Ale plus to mieć wyjebane. Właśnie dlatego mam zamiar zapomnieć o tym słodkim zapachu bezpieczeństwa, które mi dawał. Znajdę sobie inne perfumy, takie które będą mi wierne do końca życia, które zrobią dla mnie wszystko bez zbędnego gadania. I kupię sobie małpkę. Małą, włochatą małpkę, która będzie skakała przy mnie cały czas i która będzie na mnie czekać w wyznaczonym miejscu. Tak właśnie zrobię. Jak tylko ojciec i matka wrócą to wezmę od nich pieniądze i kupie sobie małpke i znajdę nowe, lepsze, ładniejsze perfumy, które nie polecą na żadnego pieprzonego arystokrate. No kurwa, ja pierdole i chuj. Wkurzyli mnie, to znaczy mam ich w nosie, nie obchodzi mnie to co oni sobie tam robią.
- O patrz stary, jakiś chłopiec siedzi sam - dociera do mnie męski, przerażający ton głosu, od którego dostaje gęsiej skórki.
- No pewnie jakiś bogacz, patrz jaką ma marynarkę i te postawione włoski - odzywa się łysy, postawny mężczyzna, przybijając piątkę towarzyszowi. Chyba mam zdrowo przejebane.
- No, co chłopczyku zgubiłeś się? Jest już ciemno, może odprowadzimy Cię do domku co?
- Nie, dam sobie rade sam. Jestem Federico Cuwaliac, radze wam mnie zostawić.
 Na moje słowa obydwoje wybuchają gromkim śmiechem, no tak w końcu jestem bankrutem, nazwisko już nie uratuje mi dupy. Czas brać nogi za pas.
Jednak kiedy na moim policzku ląduje pierwszy cios, to już wiem, że nie wyjdę z tego z twarzą.

Bez telefonu, zegarka z podbitym okiem, przeciętą wargą i zębem trzonowym w kieszeni spodni wracam pod dom Ludmily. No nie mam innego wyjścia. Nie mam nikogo innego, kto byłby w stanie mi teraz pomóc, zresztą przy okazji pogadam z panem Ferro, a no i nawet przecisnę przez żołądek tą kanapkę z serek i pomidorem, ale błagam niech ktoś uśnieży mój ból. Jest mi ciężko, jest mi naprawdę w chuj ciężko, niesądziłem, że kiedyś będę w tak trudnej sytuacji. Nie radzę sobię, nie potrafie sobię poradzić.
Chciałbym, żeby Lucia była obok mnie.
Boże, jakie ja głupoty czasem gadam. Jestem zdesperowany, to wszystko.
Bardzo zdesperowany patrząc na to, że użyłem zdrobnienia jej imienia. Pamiętaj Cuwaliac, Ferro nie jest żadnym cudem świata, stać Cię na coś lepszego i bardziej wiernego. Nie wróce do niej, nie ma takiej kurde opcji, nawet jeżeli będzie błagać mnie na kolanach. Niech błaga od tego jest ! A wtedy ja spojrzę się na nią i powiem ,, Idź do Verdasa, mała ".
 Zdenerowany przekraczam bramę i podchodzę do okna blondynki, a to co tam widzę sprawia, że przez moje serce przechodzi fala bólu. Ludmila leżąca na łóżku w bieliźnie, którą dostała ode mnie i Verdas w bokserkach całujący jej malinowe usta. I gdyby nie czyjaś ręka odciągnąca mnie za ramię to przysięgam, że wparowałbym tam i zabił tą słodką parkę.

 Budzą mnie promienie słońca, które wkradają się do pokoju przez niedbale zasłonięte przez kogoś zasłony. Otwieram oczy i rozglądam się po ponieszczeniu w którym się znajduje. Białe, popękane ściany, szafka, która wygląda jakby miała z czterdzieści lat, jest zniszczona i poklejona taśmą, aby tylko jakoś się trzymała. Żarówka, która zwisa na środku pokoju z jakiegoś kabelka wygląda dość nędznie. W sumie nie mam pojęcia gdzie jestem, nie pamiętam nawet jak się tutaj znalazłem. Wszystko widzę jak przez mgłę, czuję się chujowo.
 Podnoszę się z łóżka i widzę leżące na szafce kanapki, a obok karteczke z napisem "Tu masz śniadanie. Przyjdę jak skończe lekcje w Studio, proszę wyjdź z Proxim ". No to mi za wiele nie mówi. Brak podpisu, jakiegoś znaku kierującego mnie kim ten ktoś jest, a no i kim do chuja pana jest Proxi? Może to jakaś ksywka? Albo jakiś typek, który po mnie przyjdzie? A co jak to Ci bandyci, którzy mnie napadli? Nie chce dostać po mordzie drugi raz. Co to to nie. Trzeba spierdalać.
 Szybko wstaje z łóżka i zmierzam do drzwi zaniedbanego pokoju. W między czasie zauwarzam, że jestem ubrany, a to znaczy, że nie przyprowadziła mnie tutaj dziewczyna, no w końcu taka by mnie rozebrała, no chyba, że wolałaby jakiegoś tam arystokratę, przecież sex z takim musi być naprawdę fascynujący, pewnie po wszystkim poszedł napić się herbatki z keksem świeżego mleczka, pedał. Ja po dobrym sexsie, bo z Lu można przeżywać tylko i wyłąc... z Ludmilą nie jest źle, w końcu każda dziwka powinna znać się na swoim fachu. Poszedłbym zajarać, ale teraz to mnie nawet na fajki nie stać.
Ehh, ciężkie to moje życie. Ale jestem Cuwaliac, a to znaczy, że nawet bez pieniędzy jestem bogiem.
 Kiedy podchodzę do drzwi i chwytam za klamkę z moimi spodniami dzieje się coś dziwnego. Tak jakby ciągnęły mnie z powrotem do tyłu. O co chodzi?
Zdezorientowany oglądam się za siebie, a kiedy orientuje się co się dzieje, z przerażenia wskakuje na łóżko i zaczynam głośno wrzeszczeć. W każdym razie już wiem, kim jest Proxi.
- Wynoś się ty zapchlony kundlu.
 Wielki na dwa i szeroki na cztery metry York, szczeka na mnie i agresywnie wymachuje ogonem w każdą stronę. Jestem przerażony. To bydle chce mnie zjeść, jestem tego pewny. Pewnie ktoś ściągnął mnie tutaj, aby to zwierzę najadło się do syta.
- Nie ma opcji psie, nie dostaniesz mnie!
- Cuwaliac szujo, wiedziałem, że zostawienie Cię nie było dobrym pomysłem.
- Ty gadasz? - krzyczę w stronę psa.
- Odwróć się - odpowiada mi męski, znajomy głos, a kiedy odwracam się w jego stronę jestem zaskoczony, że widzę osobę, której nigdy bym się nie spodziewał tutaj zobaczyć.


niedziela, 13 września 2015

Capitulo Nueve


 - Ale Ludmila ja tam nie chce iść - próbuje zatrzymać ciągnącą mnie za rękę blondynkę. 
- Kochanie nie możesz unikać tego dnia, kiedyś będziesz musiał się tam pokazać, a poza tym cały czas będę przy tobie - staje na palcach i delikatnie muska moją dolną wargę. 
Zamykam oczy i głośno wciągam powietrze przez nos. Czuje się jakoś dziwnie. 
- Napewno będziesz? - pytam najciszej jak tylko potrafię. 
- Napewno. 
- Nie chciałem, no wiesz - próbuje znaleźć odpowiednie słowo - poniosło mnie. 
- Nic się nie stało, zapomnijmy. 
- Prze...yyy...przep
- Przeprosiny przyjęte kochanie, nie gadajmy już o tym
Ludmila delikatnie splata nasze ręcę ze sobą i zaczyna kierować się w stronę Studia. Tym razem nie mam zamiaru się sprzeciwiać. Ona ma racje, nie mogę być tchórzem. Najwyżej będę unikał Verdasa jak ognia. 
- Nie martw się kochanie. Będzie dobrze, nikt nie będzie chciał robić Ci na złość. A jeżeli tak będzie, to stanę za tobą murem, bo Cię kocham i wiem, że mimo wszystko tutaj - wskazuje palcem na moją klatkę piersiową - dużymi literami wyryte jest moje imie. Dopóki Cię kocham możesz być spłukany i bezdomny, bo to ja będę twoim złotem.
- W takim tazie kup mi coś do jedzenia złotko, bo jestem głodny. 
 Pierwszy raz przyznałem się do tego dziwnego uczucia. Jest mi dziwnie ze świadomością, że nie mogę być samodzielny. Zawsze mogłem liczyć tylko na siebie, a tu prosze surprise, zostałem bezdomnym cieciem, którego utrzymywać musi dziewczyna. Po prostu zajebiście. Jak tylko mój ojciec wróci to mi za to zapłaci. Muszę przez niego przechodzić istne katorgi takie jak jedzenie kanapek, dzielenie łazienki z kimś innym, spanie w jednym łóżku z jakąś blond idiotkom i proszenie się jej o hajs. Ehh, a niech tylko po powrocie nie wypromuje moich ibutów to się zdenerwuje i będę tłupał nogą. Mój ojciec nienawidzi jak tłupie nogami, ale teraz mam konkretny powód. Zostawił mnie. Głupi kretyn. Wziął ze sobą matkę. Po co? Do ruchania mógł wynająć miliony lasek, a taki syn jak ja zdarza się raz na jakiś czas, ponieważ mój synek też będzie tak cudownym człowiekiem jak ja. Nie chce córki. Kobiety nie są rozumnymi istotami, idealnym przykładem jest Ludmila. Na jej miejscu nie pozwalałbym sobą pomiatać, ale jej jak widać to nie przeszkadza. W sumie to dobrze, bo mam się na kim powyżywać kiedy mam zły humor. Biedna, głupiutka Ferro, której wydaje się, że mogę stracić dla niej głowę. Śmieszna. 
- Fedi, słyszysz mnie? 
- Yyyy, tak, tak 
- Więc wolisz slodką bułkę czy coś ciepłego typu hot-dog? - pyta. 
- Zjadłbym jajecznice z dodatkiem czerwonego kawioru, szynką parmeńską, pomidorami i szparagami. 
- Skarbeńku, jesteśmy w cukierni tutaj nie ma takich pyszności. 
 Zniesmaczony rozglądam się po kątach sklepu w którym się znajdujemy. Poprzylepiane do siebie bułki z nadmiarem kruszonki i lukru nie wyglądają zachęcająco. 
- Nie będę tego jadł, nikt nie powinien tego jeść, wiesz ile to wszystko ma kalori Lu? Nie wejde po tym w swoje ulubione spodnie, a nie czekaj chwile, zabrali mi moje ulubione spodnie, rozumiesz to? Zabrali - moje krzyki rozchodzą się po całym sklepie, ale to dobrze może w końcu dotrze do niej, że ma mi je odkupić. - Och Cuwaliac, nie tak nerwowo twój tyłek i tak wygląda grubo we wszystkim co tylko na siebie włożysz. 
  Odwracam się w stronę głosu, który miał czelność powiedzieć mi coś takiego. Jestem kurwa Federico Cuwaliac, ja we wszystkim wyglądam najlepiej. 
- Co zatkało Cię? - pyta stojący w drzwiach Verdas. Boże, jak ja go nie lubię. - Nie, nie zatkało. Po prostu twój brzydki ryj przyprawił mnie o mdłości. 
- Schlebiasz mi bankrucie - w tym momencie zalewa mnie fala gorąca i gdyby nie przytulająca się do mojego torsu Ludmila to po ludzku dałbym mu w ryj. 
- Dobra, to co widzimy się w szkole, tak? A no i Lu nie zapomnij o spacerku, który mi obiecałaś, buziaczki moja blondyneczko. 
 Wychodzi, a ja buzuje. Spacerek? Obiecałaś? Buziaczki? Blondyneczko? Czy to są kurwa jakieś żarty? Jeżeli chciał wyprowadzić mnie z równowagi to mu się udało, tylko nie do końca to przemyślał, bo przez jego wypowiedź ucierpi tylko jedna osoba. 
- A więc tłumacz się suko. 
 A jedyną rzeczą jaką robie potem, to rzucenie w nią drewnianym krzesłem, które całkiem przypadkiem stało pod moją ręką. 

Wkurwiony przekraczam próg Studia, mam w nosie dziwnie patrzących na mnie uczniów, jedyne o czym myśle teraz to zdrada. Zdradziła mnie. Jak ona kurwa mogła umawiać się z Verdasem za moimi plecami? Wiedziała, że go nienawidze i, że wybuchne kiedy się o tym dowiem. Wstrętni kłamcy i pieprzeni egoiści. Nie dam tak sobą pomijatać. Nikt nie będzie robił mnie w chuja, a już napewno nie ona. 
 Nagle tuż przy moim boku pojawia się szczerzący Maximilian, ehh jeszcze ten mnie będzie wkurwiał. 
- Fede, Fede, Fede, Fede jesteś ! W końcu, nie mogłem się doczekać kiedy... 
- Kiedy zaczniesz się ze mnie nabijać? Daruj sobie i wypierdalaj. Ty pewnie też latami czekałeśna moją porażkę co? Wszyscy jesteście tacy sami, ale ja się zemszcze. Na was wszystkich słyszysz? Będziecie tak wykączeni, że ty, Verdas i ta blond kurwa będzie mnie błagać na kolanach, abym przywiązał wam sznurki na szyje i powiesił na pierwszym lepszym drzewie, a wtedy będę się wam przyglądał z uśmiechem na twarzy - pod powiekami zaczynają zbierać mi się łzy, a ja z całych sił próbuje je powstrzymać - i pożałujecie tego, że mnie zostawiliście. Ona pożałuje i ty też pożałujesz, bo zostałem sam. Ale tak mi dobrze, lepiej niż z wami. Lepiej! 
- Cuwaliac, do mojego gabinetu! Natychmiast! - odwracam się za siebie i widze przyglądający mi się tłum ludzi, który wygląda na lekko zmieszany. Moją uwagę przyciąga również stojący po środku dyrektor i już wiem, że w moim życiu odbiorą mi jeszcze jedną rzecz, a mianowicie coś co kocham całym swoim sercem - muzykę. 

- Chyba wiesz dlaczego Cię tutaj wezwałem prawda Federico? - pyta mnie dyrektor Studia Antonio Gabana, który posyła mi spojrzenie kipiące nienawiścią. Nigdy mnie nie lubił. Zawsze chciał wywalić mnie ze szkoły, ale ze względu na hajs jaki mój tata inwestował w tą szkołe wolał mnie w niej zostawić. 
- Przez moje zachowanie. 
- Nieodpowiednie zachowanie - poprawia mnie - z nauczycielami podjeliśmy jednogłośną decyzje. Federico zostajesz wydalony ze Studia, przykro mi. 
- Nie jest panu przykro. Wy wszyscy cieszycie się moim nie szczęściem, gdybym nadal był w stanie dawać wam pieniądze na potrzeby szkoły to nadal mógłbym się tu uczyć, ale spokojnie pożałujecie tego. Zapisze się do innej szkoły, wygram wszystkie konkursy i zostanę gwiazdą. A kiedy będę odbierał moje grammy to przy milionach osób skandujących moje imię każe pocałować się panu w dupę. 
- Wynoś się stąd. 
- Z wielką chęcią. Ta szkoła to zwykła melina. 
- Na którą Cię chłopcze nie stać. 
 Wychodzę z gabinetu i kieruje się w stronę wyjścia ze szkoły. Jednak coś zatrzymuje mnie przy szafce. Sam nie wiem co, po prostu coś ciągnie mnie żeby do niej zajrzeć, w sumie przy okazji mogę zabrać z niej swoje rzeczy, bo nie mam zamiaru już tutaj wracać. 
 Sprawnym ruchem wpisuje hasło i otwieram metalowe drzwiczki z napisem "Federico Cuwaliac", moja szafeczka. O dziwo naprawde ją lubiłem. Na początku miałem z nią lekkie poblemy, ale po pomalowaniu jej na złoto, wklejeniu do niej swoich zdjęć i wyburzeniu jednej ze ścianek, aby ją powiększyć nie było tak źle to znacz dobrze też nie było, ale lepsze to niż to wcześniejsze. 
 Kiedy przegrzebuje się przez stertę lakieru do włosów, widzę coś co przykuwa moją uwagę, a mianowicie zdjęcie. Moje i Lusi, Ludmily. Moje i Ludmily. To, które dała mi dniu naszej drugiej rocznicy. Kto by pomyślał, że po dwóch latach ona zacznie chcieć spotykać się z Verdasem. Jestem od niego lepszy, nawet bez pieniędzy. Miała być moim złotem, a okazała się być zwykłym, bezwartościowym kawałkiem plastiku. 
  Zdejmuje kawałek papieru i wkładam go do kieszeni marynarki, która nie pachnie najlepiej. Chodze w niej już drugi dzień, masakra. 
 Zniesmaczony próbuje wyjść ze Studia, ale kiedy w przejściu widzę przytulających się Verdasa i Ferro, to wiem, że nie wyjdę tą stroną. A najgorsze jest to, że to wszystko boli mnie bardziej, niż fakt, że nie mam pieniędzy. 

 

wtorek, 1 września 2015

sobota, 22 sierpnia 2015

Capitulo Ocho

Uwagi: Perspektywa Leona.
Czas akcji: Od przyjścia do Studia.
_______________________________

Buenos Aires. Piękne miasto w którym od dzisiaj będę uczęszczał do jednej z najlepszych szkół muzycznych. Muzyka zawsze była moją pasją, jako mały chłopiec chwytałem za miktofon wysadzany czarnymi diamentami i śpiewałem przed lustrem piosenki Michaela Jacksona, wtedy każdy go słuchał. Zawsze uważałem go za wielkiego muzyka, króla popu i idola wszechczasów. Nikt inny nie podbił tak mojego serce muzyką jak on.
- Leonie! - do rzeczywistości przywrócił mnie poważny głos mojego dziadka - pamiętasz naszą umowę, prawda?
- Tak - odpowiadam mu krótko.
  Ja i moja rodzina jesteśmy brytyjczykami, mamy własne hrabstwo, a w naszych żyłach płynie błękitna krew przodków z których jesteśmy bardzo dumni.
- Więc wiesz co masz zrobić, prawda? - dziadek marszy nos i patrzy na mnie wyczekująco.
- Wiem, mam znaleźć sobię żonę przed osiemnastymi urodzinami.
- Ma być piękna i mądra, nie chce zostawiać hrabstwa byle komu wnuku.
  Tradycja rodzinna, każdy mężczyzna naszego rodu  wchodząc w dorosłość musi obiecać wierność i miłość wybrance swojego serca, w innym przypadku zostaje pozbawiony nazwiska i honoru. Więc w ciągu tego roku muszę znaleźć kobietę wartą grzechu, w której naprawdę mógłbym się zakochać i spędzić z nią reszte mojego życia. Dla której byłbym w stanie poświęcić wszystko. Jednak to wcale nie jest takie łatwe, w tych czasach wiele dziewcząt widzi we mnie pieniądze i ładny wygląd, żadna nie chce poznać tego Leona, którym jestem po wstaniu z łóżka z rana, kiedy moje włosy są w kompletnym nieładzie, a na ciele mam przepocony po przespanej nocy T-shirt. Jeżeli nie śpie na pieniądzach i diamemtach to nie jestem interesującym obiektem westchnień dziewczyn. Gdybym tylko mógł to wynająłbym zwykłą kawalerke w centrum miasta i zarabiał sam na siebie. Chciałbym być samodzielny, ale nie chce zawieść rodziny, która wierzy we mnie całym sercem. Moja mama dostałaby zawału, gdyby dowiedziała się, że jej synuś postanowił żyć jak normalny człowiek. Czasami naprawdę żałuje, że nie jestem kimś innym. Mam nadzieje, że dziewczyna, która zdobędzie moje serce będzie myśleć tak jak ja, nie chce żadnej dziuniu. Chce miłej, nieśmiałej dziewczyny, której oczy będą potrafiły przejrzeć mnie na wylot, która będzie mogła czuć się bezpiecznie w moich ramionach, którą będę mógł całować w czoło na dobranoc i u której znajdę bezwarunkową miłość, którą będę mógł odwzajemniać.

  Pozytywnie nastawiony przekraczam próg Studia On Beat. Wszystko jest takie jak sobie wyobrażałem. Wszędzie jest kolorowo, z najróżniejszych sal wydobywają się dźwięki najróżniejszych melodii, a od ludzi emanuje niesamowicie radosna atmosfera. Oczywiście wszyscy patrzą na mnie jak na kosmite, ale co się dziwić jestem nowy, ale chyba szybko się tutaj zaklimatyzuje, przynajmniej na to liczę. Ale dobra, teraz muszę znaleźć Pabla Galinda. Zakładam, że jest nauczycielem, albo dyrektorem, albo sekretarzem czy czymś w tym stylu.
  Poprawiam czarną marynarkę od Paula Smitha i podchodzę do pierwszej lepszej osoby, którą okazuje się być czarnowłosa dziewczyna w czarno-czerwonej sukience w kwiaty.
- Przepraszam szukam Pabla Galinda, wiesz gdzie go znajdę? - pytam uśmiechając się uwodzicielsko.
- Ta-tam je-jest - odpowiada jąkając się, a ja już wiem, że ta dziewczyna nie zdobędzie mojego serca. Patrzy na mnie jak na jakiś cud świata, który najchętniej postawiłaby w muzeum, albo oprawiła w ramkę i przywiesiła sobie nad łóżkiem, boje się takich dziewczyn.
Szczęśliwy, że nie muszę dłużej utrzymywać kontaktów z dziewczyną kieruje się w stronę mężczyzny, którego wskazała. Niestety, podchodzę do niego w trakcie dzwonka.
- Pan Pablo Galindo?
Meżczyzna przyjaźnie się do mnie uśmiecha, po czym podaje mi dłoń, którą od razu ściskam.
- Tak, a ty to pewnie Leon Verdas, o ile się nie myle tak?
- Leon Ernest Verdas drugi - nauczyciel posyła mi zdziwione spojrzenie, które staram się ignorować.
- Chodź ze mną. Jestem twoim wychowawcą, pokaże Ci klasę i zapoznam z uczniami.
   Ciekawy moich rówieśników udaje się razem za panem Galindo, chwile czekam przed drzwiami sali, aby poinformował uczniów o moim przybyciu, a kiedy słyszę swoje imię to pewny siebie przekraczam próg i po chwili przedstawiam się wyjaśniając swoje pochodzenie, mój akcent może być dla nich nie zrozumiały.
- Dobrze, dziękujemy za przedstawienie, mam nadzieje, że klasa przyjmie Cię z otwartymi ramionami, wybierz sobie kogoś kto oprowadzi Cię po szkole.
  Rozglądam się po klasie, stając wzrokiem na pięknej blondyneczke z główką spuszczoną w dół, wydaje mi się nawet, że cichutko pochlipuje. Nagle napada mnie dziwna myśl, aby podejść do niej i mocno przytulić, otrzeć łezki i mieć ją blisko przy sobie. Jak widać dziadek będzie ze mnie dumny, właśnie wybrałem dziewczyne o, której serce będę walczył przez najbliższy rok.

- Czyli w szkole są trzy sale muzyczne tak? - pytam idącą obok mnie Ludmile. Piękne imię, a dziewczyna jeszcze piękniejsza, tylko niepokoi mnie fakt, że wygląda na przerażoną. Tak jakby bała się mojego towarzystwa.
- Yhm, dwie normalne i jedna prywatna - odpowiada tak cichutno, że prawie jej nie słyszę.
- Coś się stało Lusiu? - dziewczyna podnosi głowę do góry i słodko się do mnie uśmiecha - Powiedziałem coś zabawnego?
- Nie po prostu lubie jak ludzie używają zdrobnienia mojego imienia - wyjaśnia.
- A już myślałem, że jestem brudny czy coś.
- Nie no co ty, jesteś chyba najczystszym człowiekiem jakiego znam i - staje na palcach i przysłówa się do mojej szyji, w której zatapia nos - ładnie pachniesz. To Dolce Gabbana, Light Blue Men, prawda?
- Tak - potakuje - podobno rozbudza porządanie.
Podchodzę jeszcze bliżej blondynki, jej oddech delikatnie łaskocze moją skóre, mógłbym przysiąc, że atmosfera między nami podrosła o kilka stopni celsjusza. I wszystko poszłoby w dobrym kierunku, gdyby nie idący w naszą stronę Federico Cuwaliac, a inaczej Federico wiejski burak Cuwaliac. Krążą o nim różne pogłoski po szkole, bogaty frajer, który terroryzuje wszystkich dookoła, podobno jego dziewczyna ma przy nim przejebane.
- Przepraszam, mogę poprosić Cię, abyś odsunął się ode mnie na dwa kroki? Nie chce denerwować mojego chłopaka.
- Spokojnie, może za niedługo będziesz miała nowego księcia.
Posłusznie odchodzę od niej na bezpieczną odległość, mimo to nadal czuje to cudowne mrowienie na szyji.
- Nie, stary dobrze się spisuje. Jest najlepszy - w jej głosie nie słyszę przekonania, mówi to tak, jakby ktoś ją do tego zmusił.
- W takim razie kim jest ten szczęściarz?
- Tam stoi - pokazuje głową na Cuwaliaca i jakiegoś bruneta stojącego obok. Mam nadzieje, że nie mówi o tym kretynie, jednak kiedy widzę spojrzenie którym mnie obdarowywuje, kiedy nasz wzrok się napotyka to wiem, że zdobycie serca tej blondyneczki wcale nie będzie takie łatwe jak mi się wydawało, a samo spędzanie z nią czasu i wspieranie w każdej sytuacji może nie wystarczyć.

Lekcja tańca minęła mi ciekawie i szybko, mając przy sobie tak cudowną partnerkę jak Ludmila układ wyszedł nam świetnie, nieźle się przy tym bawiłem, a mordujące mnie spojrzenie Cuwaliaca dodawało mi pewności siebie, obecnie robie wszystko, aby spędzić więcej czasu z Lu, więc niestety musiałem poudawać trochę, że nie pamiętam, gdzie jest szatnia. Naszczęście ślicznotka się nade mną zlitowała i zaprowadziła mnie do niej, tylko jak ja jej teraz wytłumacze, że nie mam ciuchów na przebranie, bo nie przebierałem się rano. To nie było przemyślane, ale może uwierzy, że zapomniałem i pozwoli mi się nawet odprowadzić do domu. Numer telefonu już mam. Dała mi go, ponieważ zawsze warto być w kontakcie z resztą klasy, a poza tym jestem w mieście nowy i jak się zgubie to pani słodka z chęcią mi pomoże. No właśnie, Ludmila to nie tylko kolejna ładna buźka, muszę przyznać, że imponuje mi nastawieniem do ludzi. Chce im pomagać i w każdym widzi wewnętrzne dobro, nawet w Cuwaliacu, jeżeli w nim jest dobro to ja jestem Pocahontas i wyszedłem z buszu razem z Tarzanem.
- No dobra, skoro już wiesz, gdzie jest szatnia to ja pójdę do domu.
- Poczekaj - delikatnie chwytam Lu za rękę - odprowadzę Cię do domu.
- Nie chce robić Ci problemu Leoś - uśmiecha się, ukazując mi tym swoje śnieżnobiałe ząbki.
- No co ty, osłanianie pięknych dziewcząt własną piersią przed czychającymi za rogiem złodziejami nigdy nie robi mi problemu - powoli przyciągam ją do siebie i zamykam w niedźwiedzim uścisku. Chcę, aby czuła się przy mnie bezpieczna.
- W takim razie muszę się zgodzić - odpowiada mi bez namniejszego zawachania. 
Obydwoje kierujemy się w stronę wyjścia z szatni, kiedy nagle widzę rozglądającego się po kątach Federico.
- Cawaliac, szukasz kogoś? - krzyczę bez chwili namysłu.
Ludmila od razu spuszcza głowę w dół i zaczyna trząść się pod wpływem jego spojrzenia.
- Tak, szukam mojej dziewczyny - podchodzi do niej, a ona reaguje jak zachipnotyzowana, po chwili przyciąga ją do siebie i brutalnie całuje.
  Nie mam zamiaru patrzeć na tą głupią scenkę, dlatego w trybie natychmiastowym opuszczam szatnie. Czuje się wystawiony, miałem ją, przecież odprowadzić, a ten kretyn Cuwaliac zniszczył moje plany, mam nadzieje, że jutro też uda mi się spędzić z Lu więcej czasu.
  Kiedy jestem już blisko willi w której mam mieszkać przez najbliższy rok, w mojej kieszeni zaczyna wibrować telefon.
Od Lusia ♥
Przepraszam, za tą akcje ♥ Jutro sobie odbijemy ten spacerk ♥ Dobranoc ♥
Czytając wiadomość od Ludmily uśmiecham się do siebie jak głupi. Mam nadzieje, że jutro będzie lepiej, a Cuwaliac nie przyjdzie do Studia.

środa, 19 sierpnia 2015

Capitulo Siete

  
  Zapraszam was do zakładki "Wasze pomysły" w, której możecie poczuć się jak autorzy i wymyślić jakiś wątek fabuły :)

WAŻNE PYTANIE!!!
Czy chcielibyście jeden rozdział z perspektywy Leona, albo Ludmily?
__________________________________

  Ciepłe promienie słońca, delikatnie ogrzewają moją zmęczoną twarz. Przez całą noc nie mogłem zmrużyć oczu, cały czas myślałem o rodzicach i powodach bankructwa. Z artykułu w gaziecie nie dowiedzialem się w sumie niczego pożytecznego, moją jedyną nadzieją jest pan Marcel Ferro. Ubezpieczał firmę ojca powinien wiedzieć coś na ten temat.
Obolały po kilku godzinnym leżeniu próbuje się wyprostować, jednak przylegająca do mnie całym swoim ciałem nie pozwala mi na to. Gdyby nie fakt, że jestem w jej domu i leże w jej łóżku to już dawno bym ją obudził, ewentualnie zrzucił z siebie, ale nie, bo jeszcze mnie wyrzuci, a nie mam gdzie iść.
Jak widać zostaje mi tylko poczekać, aż zadzwoni jej budzik.
No właśnie, budzik. I przybyło olśnienie.
  Wyciągając rękę do szafki nocnej, próbuje dosięgnąć zegarek. Jednak wtulająca się jeszcze mocniej blondyna, kompletnie mi to uniemożliwia. I nici ze zrobienia jej wcześniejszej pobudki.
Mówi się trudno, poczekam.
  Jednak w pewnym momencie dzieje się coś dziwego, mój brzuch zaczyna burczeć, mój brzuszek nigdy nie burczał z głodu. Co się ze mną dzieje?
  Muszę natychmiastowo obudzić Ludmile, ktoś w końcu musi zrobić mi śniadanie, nie mam zamiaru sam tego robić, ja nawet nie wiem jak się do tego zabrać. Z resztą to ona jest kobietą i to ona ma spędzić całe swoje życie w kuchni.
  Zdeterminowany zabieram się za obudzenie blondi. Zamykam oczy i udaje, że śpię. Lewą ręke wsuwam pod głowę, a prawą uderzał w czoło blondynki.
- Co się stało? - obudzona mamroczę pod nosem, próbując otworzyć oczy.
- Ja, nie wiem. Łokieć mnie zabolał i się obudziłem - mówię nie zrozumiale, staram się być jak najbardziej przekonujący.
- Chyba przez przypadek walęłam w niego czołem, przepraszam kochanie - wyciąga szyję i daje mi całusa w ucho.
- Wybaczam - lekko unoszę kąciki ust do góry - ale obudziłaś mnie i za kare zrobisz mi śniadanie.
- Już się robi aniołku - pochyla się i leciutko muska moją dolną wargę - tylko na co masz ochotę?
- Na Ciebie - mruczę jej do ucha, lekko przygryzając jego płatek.
- Poczekaj, sprawdzę czy tata jest w domu - dziewczyna wstaje i szybko wychodzi z pokoju w celu przeszukania zakamarków domu, nie byłoby zbyt fajnie gdybyśmy uprawiali seks, przy jej ojcu, który pozwala mi tu mieszkać.
W końcu uśmiechnięta Ludmila w różowej koszuli nocnej, sięgającej jej do końca pośladków zjawia się w pokoju i rozkrakiem siada mi na brzuchy.
- Jest tylko Marco, ale śpi - nachyla się nade mną i przygląda się moim wargą - mogę Cię pocałować?
  Skinieniem głowy daje jej pozwolenie i czekam na chwile zapomnienia.
- Czemu nagle mi na to pozwalasz? Myślałam, że nie lubisz gdy jestem tak blisko.
- Bo nie lubię - odpowiadam krótko i nie chcąc dłużej ciągnąć tej rozmowy wbijam się w jej malinowe wargi. A moja podświadmość znowu zaczyna szeptać do mnie dziwne rzeczy, zaczynam bać się, że ma racje.

  Zrelaksowany wchodzę do jasnej, nowocześnie urządzonej kuchni, która jest jedynym pomieszczeniem w całym domu, które mi się podoba. Elegancka, dobrze wyposarzona świątynia z jedzeniem w każdym zakamarku.
   Kiedy mój wzrok dostrzega tacę z dojrzałymi, czerwonymi jabłkami to nie czekam, ani chwili dłużej, tylko rzucam się na owoce i zjadam jedno za drugim.
   Nagle do pomieszczenia wchodzi zaspany Marco z kubkiem w ręku.
- Siostra, czy ty go głodzisz? - pyta rozbawiony, a mi robi się głupio.
- Nie, już robię śniadanie, zjesz z nami braciszku? - pyta wyjmując nóż z górnej szuflady.
- Zależy co zrobisz, mam ochotę na kanapki z serem i pomidorem - kanapki? Nieeeeee... no chyba, że z łososie, serem kozim, łyżeczką czerwonego kawioru, szczyptą morskiej, wędzonej soli, kapką sosu vinegrette i gałązką świeżego koperku. Takie kanapki bym zrozumiał, ale z serem i pomidorem? No chyba, że ser, który jedzą to Pule, produkowany w  Zasavicy, ojciec zawsze sprowadzał mi ten ser z Serbi. No nie należy do tanich, nawet ja to przyznam za te cztery tysiące za kilogram miałbym nowe buciki, ale no cóż, teraz nie warto o tym myśleć i robić sobię smaka.
- No dobra, Fede ile kanapek zjesz? - blondi patrzy na mnie wyczekująco, a ja nie wiem co odpowiedzieć zjadłbym z sześć, ewentualnie z siedem, ale to nie byłoby na miejscu.
- Jedną - odpowiadam, ale nie wychodzi mi to zbyt przekonująco.
- Stary, bez krempacji. Zjedz tak, żebyś się najadł i w Studiu nie był głodny, a jak wrócisz ze szkoły to pojedziemy na zakupy, przyda Ci się kilka rzeczy - mówi, po czym puszcza do mnie oczko.
  Jeżeli chodzi o Marco to ten typ człowieka strasznie mnie wkurwia, nie rozumiem po co on chce mi pomagać? Nie widzę w tym żadnego sensu, przecież nie będzie miał z tego korzyści.
- Dziękuje, ale zjem jedną.
- No dobrze, w takim razie zabieram się do roboty.
  Ludmila zaczyna z gracją poruszać się po kuchni i robić kanapki, wyjmuje przy tym różne skadniki i kroi je w kółeczka i kwadraciki. Nie żeby mnie to interesowało, ale nigdy nie widziałem jak ktoś gotuje, moja matka od najmłodszych lat pławiła się w luksusie, a wychodząc za milionera i wieku dziewiętnastu lat
zaczynając z nim wspólne życie, wymigała się od pracy na całe życie. To znaczy teraz to już bez znaczenia, bo i tak nie ma pieniędzy, a marne trzy miliony wyjętę z konta oszczędnościowego w niczym im życia nie ulepszą.
- A tak w ogóle następnym razem siostra, nie jęcz tak głośno, bo ja rozumiem, że macie potrzeby, ale ojciec nie koniecznie - razem z Ludmilą zaczynamy głośno kaszleć. No, przecież kazałem jej być cicho.
Ehh, jak zwykle nie można na nią liczyć, myśli tylko o sobię, w ogóle zapomina o tym, że jestem w jej domu i mogę czuć się nie komfortowo.
- Jeżeli powiesz coś ojcu to zginiesz - zdenerwowana Ferro bierze do ręki nóż i podstawia go bratu pod nos, no moja dziewczyna jednak ma pazurki, szkoda, że nie pokazuje ich mnie.
- Spokojnie, wszystko zostaje między nami siostrzyczko.
- Masz szczęście - burczy pod nosem i wraca do poprzedniego zajęcia.
W ich domu czuję się dziwnie, wszyscy ze sobą rozmawiają i są dziwnie szczęśliwi. Denerwuje mnie to, ponieważ u mnie nigdy tak nie było i mam nadzieje, że nie będzie.

  Poddenerwowany siadam na kanapie w salonie i zakładam ręcę na pierś.
- Nie Ludmila, nie pójdę do Studia, nie zmusisz mnie.
Dziewczyna kuca przede mną i kładzie swoje drobne rączki na moich kolanach. Niczym nie przekona mnie do pójścia tam. Nie jestem głupi, wszyscy mnie wyśmieją, nie będę się tak poniżał.
- Fedi - posyłam jej groźne spojrzenie - Federico, nie możesz siedzieć tu cały czas i odizolowywać się od świata.
- Powtarzam to ostatni raz, albo pójdziesz ze mną do szkoły, albo uznam Cię za tchórza.
  Po wypowiedzeniu ostatniego słowa, zatyka ręką buzie i patrzy na mnie przerażona. Czyli taka jaka powinna być w tym momencie.
Podchodzę do niej i mocno chwytając ją za nadgarstki przyciągam do siebie z całej siły.
- Federico, ja przepraszam. Nie chciałam tego powiedzieć, ja...
- Zamknij się - uciszam ją.
Złość jaka kieruje mną w tym momencie zaślepia mój zdrowy rozsądek. Mam w nosie to, że jesteśmy w jej domu, kara jej się należy.
- Kim mnie nazwałaś?
- Federico, ale ja nie chciałam - szepczę cicho pod nosem, po czym spuszcza głowę w dół.
- Czy ty się, aby napewno nie zagalopowałaś dziewczynko? Ja tchórzem tak?
- Nie, Feder...
- Patrz na mnie!
Ludmila powoli podnosi spojrzenie na mnie, w jej bursztynowych radosnych zazwyczaj oczach, teraz widzę strach.
- Przepraszam - jej twarz zalewa się łzami, a do moich uszu dochodzi dźwięk kroków zmierzających ku nam.
  Szybko pochwycam blondynkę w ramiona i mocno dociskam jej głowę do swojej pierści, a w drzwiach salonu staje uśmiechnięty pan Ferro.
- Kochanie mówiłem Ci, że moja sytuacja nie jest taka zła. Ważne, że mam Ciebie - zmieniam temat jak najszybciej, byleby tylko jej ojciec niczego się nie domyślił.
 - Moja córeczka to jednak ma dobry gust. Wyglądacie razem pięknie - wzruszony podchodzi bliżej i zamyka nas w swoim niedźwiedzim uścisku - chyba nawet ja dla mamy Lu nie byłem tak dobry, jak ty dla mojej córeczki.
- Staram się jak tylko mogę, muszę uszcześliwiać moją księżniczkę.
- Naszą królewnę, to moja córeczka więc ewentualnie mogę się nią z tobą podzielić - wybucham sztucznym śmiechem i odchodzę od nich na pół kroku.
Przez chwilę patrzę na Ludmile, ma rozmazany makijaż i smugi po łzach na policzkach. Na jej nadgarstkach dostrzegam czerwone ślady, które zostawiły moje palce, na szczęście dziewczyna szybko chowa je w rękawach bluzy.
- Panie Ferro, mogę mieć do pana pytanie? - zaczynam poważnie.
- Oczywiście.
- Czy wie pan o co dokładnie chodzi z moim ojcem?
   Meżczyzna posyła mi ciepły uśmiech.
- Jak wrócicie ze szkoły to porozmawiamy dobrze?
  Niechętnie przystaje na jego propozycje i nie gadając zbyt dużo udaje się do łazienki w celu przygotowania się do Studia.
Nie chce tam iść, ale kłótnia z człowiekiem, który wie coś na temat mojej sytuacji nie jest na miejscu. Teraz pozostało mi tylko odliczać czas do spotkania z tym głupim chujem Verdasem.

środa, 12 sierpnia 2015

Capitulo Seis


- Nie oddam wam mojej kanapy, brudasy - krzyczę na dwóch mężczyzn w czarnych kombinezonach próbujących oderwać mnie od białego mebla.
- Panie Cuwaliac, proszę się puścić. Musimy to zabrać, dom będzie za godzinę licytowany, jak go nie wyczyszczę to stracę pracę - wyjaśnia siwy staruszek, który od jakiś czterdziestu minut próbuje mnie uspokoić i przekonać do swoich racji, ale ja się nie dam. To mój dom i będę o niego walczyć.
- Gówno mnie to interesuje, pan znajdzie sobię inną pracę i inny dom do licytacji.
- Federico...
- Paniczu Cuwaliac - upominam go.
Staruszek ciężko wzdycha i patrzy na mnie wzrokiem pełnym politowania.
- No dobrze. Paniczu Cuwaliac bardzo mi przykro, że tak wyszło, ale nie może pan tu dłużej zostać. I tak zostawiliśmy panu już dużo.
- Dużo? - prycham - bielizna, dwie pary spodni, marynarka, trzy koszulki i buty to dużo? Oddawaj mój garnitur od Alexandra Amoso złodzieju!
- Za chwile będę zmuszony zawołać ochronę, a oni nie będą tacy mili jak ja - czy ten staruch mi grozi? Nikt nie powinien mi grozić, jestem najlepszy, jedyny w swoim rodzaju i nie powtarzalny. Ta cała sytuacja to pewnie głupi żart, za chwile wyjdą ludzie z kamerami, ktoś wręczy mi kwiaty i jeszcze pewnie wyskoczy Ludmila z tekstem "Mamy Cię", ja się wtedy wkurwie i rozwale im wszystkim twarze o podłogę.
- Nie dam się wam, będę walczył, nikomu nie oddam mojego domu!
- W takim razie nie pozostawia mi pan innego wyboru - starzec odwraca się, jakby kogoś szukał - Bobby pozwól do mnie.
Po chwili obok mnie zjawia się czarny mężczyzna wysoki na dwa metry, a szeroki na cztery. Gruby spaśluch z mapą naszego państwa pod pachą, łapie mnie jedną ręką w pasie i wynosi przed drzwi mojej willi.
- Oddajcie mi moje rzeczy!
- A proszę bardzo - mówi ochroniarz, po czy, rzuca we mnie walizką - i nie wracaj tutaj.
Zdenerwowany zabieram swoje rzeczy i klnąc pod nosem siadam na pierwszej lepszej ławce.
  Rodzice wyjechali, ja nie mam domu, ani pieniędzy, no i nie mam gdzie spać. No po prostu kurwa cudownie. Dlaczego ojciec niby zbankrutował? Da się tak w ogóle z dnia na dzień? Jeszcze dziś rano byłem miliarderem, co ja gadam ja nadal jestem miliarderem, a cała ta sytuacja to po prostu chory żart, no bo żaden ojciec, no i żadna matka nie zostawiają swojego dziecka na pastwę losu, a takim wspaniałym synem jakim jestem ja to nikt by nie pogardził. Poczekam sobię trochę przed domem, oni wszyscy nie pociągną tego przez długi okres czasu i za niedługo po mnie wrócą. Nie mogą zostawić mnie samego, nie mogą.

 
  Po dwunastogodzinnym siedzeniu
na ławce w końcu dotarło do mnie, że rodzice nie przyjadą, siedziałem przed tym domem całą noc, nie zmrużyłem nawet oka i dotarło do mnie, że to nie jest żart. Rodzice naprawdę zostawili mnie, zdanego na samego siebie.
Spoglądam na zegarek, który udało mi się zatrzymać, a moim oczom ukazuje się godzina szósta rano, powinienem wstać z łóżka, zrobić ze sobą porządek, zjeść śniadanie i zbierać się do Studia. Muzyka napewno pomoże mi zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi, nic nie dzieje się z dnia na dzień, mój ojciec już od dawna musiał mieć jakieś problemy o których nie raczył mi powiedzieć, ale dlaczego zabrał ze sobą matkę, a mnie po prostu zostawił? Co ja mu takiego zrobiłem? Jestem dobrym synem! Najlepszym! Jak widać oni wszyscy nie są mnie warci! Nie mogę się teraz tym przejmować, musze pomyśleć o sobię. Jestem nie umyty, nie wyspany i głodny jak cholera. Nie pójdę do szkoły w tym stanie, bo wszyscy zauważą, że coś jest ze mną nie tak, a ja jestem gwiazdą, mam świecić, a nie śmierdzieć. Tylko nie za bardzo wiem co ze sobą zrobić. Nie stać mnie na hotel, ani na wynajęcie mieszkania, a do pracy napewno nie pójdę. Jedynym rozwiązaniem jest umyć się u kogoś i tym kimś jest Maximiliano, ale wtedy musiałbym powiedzieć mu co się dzieje, a nie chce tego robić. Nikt nie może o tym wiedzieć, przecież to może mnie zniszczyć. Sam już nie wiem co mam robić.
   Nagle z tylnej kieszeni moich odzywa się mój iphone, wyjmuje go, a moim oczom ukazuje się twarz Ludmily. No jeszcze jej mi brakowało. 
  Palcem odblokowywuje urządzenie i przykładam do ucha.
- Co? - warczę przez zaciśnięte zęby.
- Federico wiem o wszystkim, gdzie teraz jesteś? - w jej głosię słyszę cholerną troskę, niezłą jest aktorką, teraz kiedy nie mam kasy, rzuci mnie i da dupy Verdasowi, ciekawe po co dzwoni? Żeby mnie upokorzyć? Czy zerwie ze mną przez telefon?
- Co Cię to obchodzi? - zatrzymuje się na chwile - ale skąd ty wiesz?
- Twoi rodzicę są przedstawieni w każdej gazecie jako oszuści, a ty jako porzucony syn. Przyjdziesz do mnie sam, czy mój tata ma po Ciebię przyjechać?
- Ale po co? Widzisz w tym jakiś sens Ludmila? Nie potrzebuje twojej pomocy, sam poradzę sobię doskonale - nie chce niczyjej litości, zawsze byłem samodzielny, wiem że dam radę.
- Mój tata za chwile po Ciebie przyjedzie kochanie - mówi szybko i rozłącza się.
  Nie rozumiem po co ta dziewczyna ingeruje w moje życie. Jestem już dorosły, mam siedemnaście lat.
I sam mogę o sobię decydować, jakaś blond idiotka nie będzie mi mówić co mam robić. Za kogo ona się wogóle uważa?
- Za twoją dziewczynę baranie - szepczę mi podświadomość.
- Zamknij się idioto.
- Mam nadzieje, że to nie do mnie.
  Podnoszę głowę do góry, a moim oczom ukazuje się uśmiechnięty od ucha do ucha Marco za kierownicą srebrnego Porsche 918. Jak widać nie wszyscy w domu Ferro stoją murem za środowiskiem.
- Wskakuj Fede, podwiozę Cię do nas, bo ojciec musiał jechać wcześniej do pracy - wyjaśnia.
  Nie zbyt chętnie biorę walizkę i wsiadam do samochodu, który może nie jest jak moje ukochane Ferrari, ale też jest całkiem niezłe.
- Przykro mi - mówi odpalając silnik i dołączając się do ruchu drogowego - ale wiesz, możesz liczyć na mnie, na ojca i na Luśkę, ta to dzisiaj postawiła wszystkich na nogi, żeby pzyjechać po Ciebie, zrobić Ci śniadanie i przygotować kąpiel, żebyś od razu po przyjeździe naszykował się do Studia. Dziś na noc zostaniesz u nas, a na jutro Luśka coś Ci wykombinowała, nie pytaj, bo sam nie wiem o co chodzi, ale wiesz... - Marco gada jak najęty, w sumie nie za bardzo mnie to interesuje. Nie mam zamiaru go dłużej słuchać, denerwuje mnie jak cholera, poza tym czuje się przy nim nie konfortowo.
- Włączyć jakąś muzykę? - pyta po długo wyczekiwanym przeze mnie zamknięciu się.
- Tak - odpowiadam po czym przykładam głowę do szyby i po długiej nocy w końcu odpływam w objęcia Morfeusza.

  Budzi mnie dotyk ciepłych warg na policzku. Próbuje otworzyć zaspane oczy, ale nie za bardzo mi się udaje, chce mi się spać.
- Kochanie, wstajemy - rozpoznaje ten dziewczęcy głosik.
- Ludmila,co ty robisz w moim łóżku?
- Skarbie, ale jesteś u mnie, Marco Cię przeniósł, żebyś chwile pospał.
   Otwieram oczy i podnoszę się do pozycji siedzącej, rozglądam się po pokoju i przypominają mi się wydarzenia z wczoraj, no tak jestem bezdomny.
- Jak się czujesz? - pyta z troską.
- A jak mam się czuć? Zadajesz mi głupie pytania - warczę przez zaciśnięte zęby.
- Przepraszam, jesteś głodny? - kiwam głową na ,,tak", a Ludmila podaje mi tacę z jajecznicą ze szparagami i suszonymi pomidorami. Od razu zapycham buzię jedzeniem, mam w nosie to, że Ferro się ze mnie śmieje, nie jadłem nic od wczoraj, jestem głodny jak wilk.
- Widzę, że Ci smakuje - odzywa się po chwili milczenia.
- Jadłem lepsze - odpowiadam zgodnie z prawdą.
- Przepraszam, że nie jestem dyplomową kucharką - Ferro śmieje się pod nosem, po czym delikatnie przytula się do moich ud - Jeżeli czegoś potrzebujesz to mów.
- Muszę się umyć.
- Naszykowałam Ci kąpiel, możesz iść, masz tam też walizkę z rzeczami, czysty ręcznik, szampony i mydła, napewno dasz sobie radę - całuje mój policzek i zabiera pustą tacę, szczerze zjadłbym jeszcze, ale nie mam zamiary wychodzić na jakiegoś łakomego bidulka, jestem silny i nie pokaże jej słabości.
  Z zamiarem umycia wstaje z łóżka i udaje się do łazienki. Zamykam drzwi i w końcu mogę nacieszyć się samotnością. Przebywanie z tymi ludźmi jest uciążliwe. Rodzina Ferro ma w sobię za dużo energi, jak można ciągle szczerzyć się bez powodu? Jakby się czegoś naćpali.
Rozbieram się i staje przed lustrem, czuje się strasznie źle, cały czas zastanawia mnie moja obecna sytuacja i słowa Marco: Dziś na noc zostaniesz z nami, a na jutro Luśka coś Ci wykombinowała. Mam nadzieje, że wynajęła mi jakiś pokój w hotelu, bo w tym domu nie wytrzymam nawet tej jednej nocy.
Ciekawe gdzie są teraz moi rodzicę? Powinni być ze mną, albo chociaż powiedzieć mi gdzie będą, no i zostawić jakieś środki do życia, bo na razie jestem zmuszony żerować na Ludmile i jej rodzinie. W sumie jej tata współpracował z moim napewno wiedziałby co się stało, muszę z nim porozmawiać na ten temat. Pewnie on też ma jakieś problemy. Kurwa, gorzej jak będzię miał pretensje do mnie o całą tą sytuacje. Nie wiem czy jestem chory, czy na tyle zdesperowany, ale muszę poprosić Ludmile o jakieś pieniądze, napewno będzie coś miała.
  Nie czekając dłużej wchodzę do napełnionej gorącą wodą wanny. Chwila relaksu mi się przyda, zwłaszcza teraz. Zanurzam ciało i czuje się rozluźniony, tylko zapach płynu mnie wkurwia, ale staram się to lekceważyć. Teraz nie pozostało mi nic innego jak cieszyć się, że dałem radę uniknąć Studia i spotkania z Verdasem, bo patrząc na to, że przypadek mojej rodziny znalazł się w gazecie, to czuje, że spotkanie z nim nie będzie należało do udanych.