Uwagi: Perspektywa Leona.
Czas akcji: Od przyjścia do Studia.
_______________________________
Buenos Aires. Piękne miasto w którym od dzisiaj będę uczęszczał do jednej z najlepszych szkół muzycznych. Muzyka zawsze była moją pasją, jako mały chłopiec chwytałem za miktofon wysadzany czarnymi diamentami i śpiewałem przed lustrem piosenki Michaela Jacksona, wtedy każdy go słuchał. Zawsze uważałem go za wielkiego muzyka, króla popu i idola wszechczasów. Nikt inny nie podbił tak mojego serce muzyką jak on.
- Leonie! - do rzeczywistości przywrócił mnie poważny głos mojego dziadka - pamiętasz naszą umowę, prawda?
- Tak - odpowiadam mu krótko.
Ja i moja rodzina jesteśmy brytyjczykami, mamy własne hrabstwo, a w naszych żyłach płynie błękitna krew przodków z których jesteśmy bardzo dumni.
- Więc wiesz co masz zrobić, prawda? - dziadek marszy nos i patrzy na mnie wyczekująco.
- Wiem, mam znaleźć sobię żonę przed osiemnastymi urodzinami.
- Ma być piękna i mądra, nie chce zostawiać hrabstwa byle komu wnuku.
Tradycja rodzinna, każdy mężczyzna naszego rodu wchodząc w dorosłość musi obiecać wierność i miłość wybrance swojego serca, w innym przypadku zostaje pozbawiony nazwiska i honoru. Więc w ciągu tego roku muszę znaleźć kobietę wartą grzechu, w której naprawdę mógłbym się zakochać i spędzić z nią reszte mojego życia. Dla której byłbym w stanie poświęcić wszystko. Jednak to wcale nie jest takie łatwe, w tych czasach wiele dziewcząt widzi we mnie pieniądze i ładny wygląd, żadna nie chce poznać tego Leona, którym jestem po wstaniu z łóżka z rana, kiedy moje włosy są w kompletnym nieładzie, a na ciele mam przepocony po przespanej nocy T-shirt. Jeżeli nie śpie na pieniądzach i diamemtach to nie jestem interesującym obiektem westchnień dziewczyn. Gdybym tylko mógł to wynająłbym zwykłą kawalerke w centrum miasta i zarabiał sam na siebie. Chciałbym być samodzielny, ale nie chce zawieść rodziny, która wierzy we mnie całym sercem. Moja mama dostałaby zawału, gdyby dowiedziała się, że jej synuś postanowił żyć jak normalny człowiek. Czasami naprawdę żałuje, że nie jestem kimś innym. Mam nadzieje, że dziewczyna, która zdobędzie moje serce będzie myśleć tak jak ja, nie chce żadnej dziuniu. Chce miłej, nieśmiałej dziewczyny, której oczy będą potrafiły przejrzeć mnie na wylot, która będzie mogła czuć się bezpiecznie w moich ramionach, którą będę mógł całować w czoło na dobranoc i u której znajdę bezwarunkową miłość, którą będę mógł odwzajemniać.
Pozytywnie nastawiony przekraczam próg Studia On Beat. Wszystko jest takie jak sobie wyobrażałem. Wszędzie jest kolorowo, z najróżniejszych sal wydobywają się dźwięki najróżniejszych melodii, a od ludzi emanuje niesamowicie radosna atmosfera. Oczywiście wszyscy patrzą na mnie jak na kosmite, ale co się dziwić jestem nowy, ale chyba szybko się tutaj zaklimatyzuje, przynajmniej na to liczę. Ale dobra, teraz muszę znaleźć Pabla Galinda. Zakładam, że jest nauczycielem, albo dyrektorem, albo sekretarzem czy czymś w tym stylu.
Poprawiam czarną marynarkę od Paula Smitha i podchodzę do pierwszej lepszej osoby, którą okazuje się być czarnowłosa dziewczyna w czarno-czerwonej sukience w kwiaty.
- Przepraszam szukam Pabla Galinda, wiesz gdzie go znajdę? - pytam uśmiechając się uwodzicielsko.
- Ta-tam je-jest - odpowiada jąkając się, a ja już wiem, że ta dziewczyna nie zdobędzie mojego serca. Patrzy na mnie jak na jakiś cud świata, który najchętniej postawiłaby w muzeum, albo oprawiła w ramkę i przywiesiła sobie nad łóżkiem, boje się takich dziewczyn.
Szczęśliwy, że nie muszę dłużej utrzymywać kontaktów z dziewczyną kieruje się w stronę mężczyzny, którego wskazała. Niestety, podchodzę do niego w trakcie dzwonka.
- Pan Pablo Galindo?
Meżczyzna przyjaźnie się do mnie uśmiecha, po czym podaje mi dłoń, którą od razu ściskam.
- Tak, a ty to pewnie Leon Verdas, o ile się nie myle tak?
- Leon Ernest Verdas drugi - nauczyciel posyła mi zdziwione spojrzenie, które staram się ignorować.
- Chodź ze mną. Jestem twoim wychowawcą, pokaże Ci klasę i zapoznam z uczniami.
Ciekawy moich rówieśników udaje się razem za panem Galindo, chwile czekam przed drzwiami sali, aby poinformował uczniów o moim przybyciu, a kiedy słyszę swoje imię to pewny siebie przekraczam próg i po chwili przedstawiam się wyjaśniając swoje pochodzenie, mój akcent może być dla nich nie zrozumiały.
- Dobrze, dziękujemy za przedstawienie, mam nadzieje, że klasa przyjmie Cię z otwartymi ramionami, wybierz sobie kogoś kto oprowadzi Cię po szkole.
Rozglądam się po klasie, stając wzrokiem na pięknej blondyneczke z główką spuszczoną w dół, wydaje mi się nawet, że cichutko pochlipuje. Nagle napada mnie dziwna myśl, aby podejść do niej i mocno przytulić, otrzeć łezki i mieć ją blisko przy sobie. Jak widać dziadek będzie ze mnie dumny, właśnie wybrałem dziewczyne o, której serce będę walczył przez najbliższy rok.
- Czyli w szkole są trzy sale muzyczne tak? - pytam idącą obok mnie Ludmile. Piękne imię, a dziewczyna jeszcze piękniejsza, tylko niepokoi mnie fakt, że wygląda na przerażoną. Tak jakby bała się mojego towarzystwa.
- Yhm, dwie normalne i jedna prywatna - odpowiada tak cichutno, że prawie jej nie słyszę.
- Coś się stało Lusiu? - dziewczyna podnosi głowę do góry i słodko się do mnie uśmiecha - Powiedziałem coś zabawnego?
- Nie po prostu lubie jak ludzie używają zdrobnienia mojego imienia - wyjaśnia.
- A już myślałem, że jestem brudny czy coś.
- Nie no co ty, jesteś chyba najczystszym człowiekiem jakiego znam i - staje na palcach i przysłówa się do mojej szyji, w której zatapia nos - ładnie pachniesz. To Dolce Gabbana, Light Blue Men, prawda?
- Tak - potakuje - podobno rozbudza porządanie.
Podchodzę jeszcze bliżej blondynki, jej oddech delikatnie łaskocze moją skóre, mógłbym przysiąc, że atmosfera między nami podrosła o kilka stopni celsjusza. I wszystko poszłoby w dobrym kierunku, gdyby nie idący w naszą stronę Federico Cuwaliac, a inaczej Federico wiejski burak Cuwaliac. Krążą o nim różne pogłoski po szkole, bogaty frajer, który terroryzuje wszystkich dookoła, podobno jego dziewczyna ma przy nim przejebane.
- Przepraszam, mogę poprosić Cię, abyś odsunął się ode mnie na dwa kroki? Nie chce denerwować mojego chłopaka.
- Spokojnie, może za niedługo będziesz miała nowego księcia.
Posłusznie odchodzę od niej na bezpieczną odległość, mimo to nadal czuje to cudowne mrowienie na szyji.
- Nie, stary dobrze się spisuje. Jest najlepszy - w jej głosie nie słyszę przekonania, mówi to tak, jakby ktoś ją do tego zmusił.
- W takim razie kim jest ten szczęściarz?
- Tam stoi - pokazuje głową na Cuwaliaca i jakiegoś bruneta stojącego obok. Mam nadzieje, że nie mówi o tym kretynie, jednak kiedy widzę spojrzenie którym mnie obdarowywuje, kiedy nasz wzrok się napotyka to wiem, że zdobycie serca tej blondyneczki wcale nie będzie takie łatwe jak mi się wydawało, a samo spędzanie z nią czasu i wspieranie w każdej sytuacji może nie wystarczyć.
Lekcja tańca minęła mi ciekawie i szybko, mając przy sobie tak cudowną partnerkę jak Ludmila układ wyszedł nam świetnie, nieźle się przy tym bawiłem, a mordujące mnie spojrzenie Cuwaliaca dodawało mi pewności siebie, obecnie robie wszystko, aby spędzić więcej czasu z Lu, więc niestety musiałem poudawać trochę, że nie pamiętam, gdzie jest szatnia. Naszczęście ślicznotka się nade mną zlitowała i zaprowadziła mnie do niej, tylko jak ja jej teraz wytłumacze, że nie mam ciuchów na przebranie, bo nie przebierałem się rano. To nie było przemyślane, ale może uwierzy, że zapomniałem i pozwoli mi się nawet odprowadzić do domu. Numer telefonu już mam. Dała mi go, ponieważ zawsze warto być w kontakcie z resztą klasy, a poza tym jestem w mieście nowy i jak się zgubie to pani słodka z chęcią mi pomoże. No właśnie, Ludmila to nie tylko kolejna ładna buźka, muszę przyznać, że imponuje mi nastawieniem do ludzi. Chce im pomagać i w każdym widzi wewnętrzne dobro, nawet w Cuwaliacu, jeżeli w nim jest dobro to ja jestem Pocahontas i wyszedłem z buszu razem z Tarzanem.
- No dobra, skoro już wiesz, gdzie jest szatnia to ja pójdę do domu.
- Poczekaj - delikatnie chwytam Lu za rękę - odprowadzę Cię do domu.
- Nie chce robić Ci problemu Leoś - uśmiecha się, ukazując mi tym swoje śnieżnobiałe ząbki.
- No co ty, osłanianie pięknych dziewcząt własną piersią przed czychającymi za rogiem złodziejami nigdy nie robi mi problemu - powoli przyciągam ją do siebie i zamykam w niedźwiedzim uścisku. Chcę, aby czuła się przy mnie bezpieczna.
- W takim razie muszę się zgodzić - odpowiada mi bez namniejszego zawachania.
Obydwoje kierujemy się w stronę wyjścia z szatni, kiedy nagle widzę rozglądającego się po kątach Federico.
- Cawaliac, szukasz kogoś? - krzyczę bez chwili namysłu.
Ludmila od razu spuszcza głowę w dół i zaczyna trząść się pod wpływem jego spojrzenia.
- Tak, szukam mojej dziewczyny - podchodzi do niej, a ona reaguje jak zachipnotyzowana, po chwili przyciąga ją do siebie i brutalnie całuje.
Nie mam zamiaru patrzeć na tą głupią scenkę, dlatego w trybie natychmiastowym opuszczam szatnie. Czuje się wystawiony, miałem ją, przecież odprowadzić, a ten kretyn Cuwaliac zniszczył moje plany, mam nadzieje, że jutro też uda mi się spędzić z Lu więcej czasu.
Kiedy jestem już blisko willi w której mam mieszkać przez najbliższy rok, w mojej kieszeni zaczyna wibrować telefon.
Od Lusia ♥
Przepraszam, za tą akcje ♥ Jutro sobie odbijemy ten spacerk ♥ Dobranoc ♥
Czytając wiadomość od Ludmily uśmiecham się do siebie jak głupi. Mam nadzieje, że jutro będzie lepiej, a Cuwaliac nie przyjdzie do Studia.