Strony

niedziela, 1 listopada 2015

Capitulo Once


- Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? - pytam nierozumiejąc intencji mojego wybawcy.
- Ludmila mnie o to poprosiła, a wiesz, że nie potrafie jej odmówić.
- Ooo, proszę następny Verdas. Pewnie ty też ruchałeś ją na każdym boku - mamroczę pod nosem mając nadzieje, że nie słyszał ostatniego zdania.
- Czyli widziałeś ją i Leona?
  Kiwam twierdząco głową.
- Nie podejrzewałem, że jest tak prosta w obsłudzę.
- Szczerze, też mnie zdziwiła. Zna Verdasa kilka dni. Na początku nie chciałem brać Cię do siebie, ale kiedy zobaczyłem jak Cię biją, to aż mi się Ciebie żal zrobiło stary, no więc polazłem za tobą i nagle stoisz i ryczysz pod jej oknem. Podszedłem, zobaczyłem ich  i zabrałem Cię, potem zemdlałeś, ale to chyba z głodu i przemęczenia.
Wizja tamtej nocy wywołuje u mnie nieprzyjemny odruch wymiotny.
Ona i on.
Razem.
Au.
Boli.
Dziwne.
Ja czuję.
Przeczesuję ręką oklapnięte, przetłuszczone włosy i zdaje sobię sprawę z tego, że zostałem sam i gdyby nie Diego, który mimo wszystko przygarnął mnie to teraz leżałbym pod oknem Ludmily i skamlał z głodu i zimna.
Kurwa, jestem Cuwaliac, a zachowuję się jakbym był jakimkolwiek nie szanującym się psem. No właśnie, a jeżeli już o psach mowa...
- Gdzie masz tą olbrzymią bestię? - pytam wskakując na drewniane krzesło.
- Spokojnie, zamknąłem Proxiego w naszym pokoju - Diego lustruje mnie wzrokiem, po czym rozbawiony kiwa głową na boki - boisz się małego Yorka?
- Małego? To ma dwa metry!
- Stary, on nawet jednego metra nie ma i waży niespełna dziesięć kilogramów.
- Lecz się i weź ze sobą tego pchlarza - no dobra, może trochę przesadzam, ale jak można trzymać takie coś w domu? Przecież to ma zęby!
- Nie wkurzaj mnie Cuwaliac, bo możesz skończyć gorzej niż Ludmila po waszych niektórych spotkaniach, chyba wiesz o co mi chodzi prawda? - Hernandez mruży oczy i patrzy na mnie groźnym spojrzeniem, a ja nie chce już dostać od nikogo w ryj więc podnoszę ręcę do góry w obronnym geście - Och, Cuwaliac co by tu z tobą zrobić?
- Nie radzę Ci robić nic, ponieważ jestem gwiazdą, a gwiazdy trzeba dopieszczać.
- Oj, Cuwaliac. Żadna z Ciebie gwiazda, narazie spadasz niczym meteor, albo kometa. Wybierz sobię.
- To ty jesteś kometą! - podnoszę głos i zeskakuje na podłogę, staram się być groźny, jednak pies wybiegający z pokoju obok znacznie mi to uniemożliwia i w wyniku tego z powrotem wskakuje na krzesło, a Hernandez? A Hernandez bierze tego głupiego pchlarza na ręcę i wyciąga go w moją stronę.
- Przestań! Bierz go ode mnie! Ja go nie chcę! - z moich oczu ciurkiem zaczynają płynąć łzy, odsuwam się do tyłu i spadam tyłkiem na podłogę, szybko wstaje i uciekam przed siebie. Zamykam drzwi i siadam w kącie pokoju chowając głowę między kolanami. Do moich uszu docierają tylko krzyki Diega, a przed moimi oczami znowu staje wizja tej cudnej parki z wczoraj, błagam niech to już się skończy.

Zrezygnowany podchodzę do drzwi i cichutko je otwieram. Nie chce, aby ten głupi kundel usłyszał cokolwiek i przybiegł do mnie, w ogóle jak można nazwać psa Proxi? To przecież nie ludzkie i prymitywne. Rozumiem nazwać pieska Fedi, Fede, Feds, bo to urocze imiona. Sam nazwałbym tak na przykład syna Federico Junior Cuwaliac, Ludmila napewno zgodziłaby się na takie imię...
STOP!
Chciałem powiedzieć Jenifer Lopez, która teraz może błagać mnie o związek. W końcu jestem wolny i mogę być z kimś lepszym niż ta blond suka. Ja zdecydowanie za często wypowiadam w myślach jej imię... ogólnie ostatnio za często o niej myśle. Nie powinienem tego robić patrząc na to, że jest dla mnie nikim. Była tylko moim dodatkiem. Niczym zegarek, który mi ukradli. Mój biedny zegareczek. Pewnie Ci frajerzy sprzedali go na jakimś psim targu za marne grosze. Ciekawi mnie jeszcze co stało się z moim Ferrari, moje biedne czerwone autko. Napewno za mną tęskni, ale spokojnie jeszcze trochę i wróce za kierownice mojego czerwonego diabła. Muszę tylko znaleźć ojca i wyjaścić z nim całą sytuacje. On nie mógł zbankrutować, przecież te pieniądze w połowie były moje. Jestem jego synem, należy mi się. Bardziej niż matce. Tej głupiej landrynie nie dałbym, ani jednego złamanego grosza. Zawsze wszystkimi pomiatała i uważała się za niewiadomo kogo, żerowała na ojcu i była podła dla ludzi, wykorzystywała ich i straszyła statusem społecznym na każdym kroku, zupełnie tak jak... zupełnie jak ja. Ale ja to ja. A ona to ona. Ja jestem inny. Jestem gwiazdą. Błyszczę jak Supernova. Ludzie mnie kochają, chcą być mną. Chcą ogrzewać swoje tyłki w cieniu mojej sławy. Nie pozwolę na to.
- Ooo śpiąca królewna się obudziła - słyszę ten okrony warkot Diego. Nie wiem kto przyjął go do Studia, ale chyba był na haju. Zero orginalności, mój głos wywołuje u ludzi wzruszenie. Można mnie porównywać do anielskiego chóru, a on brzmi jak indyk rodzący dzień przed Bożym Narodzeniem. Masakra.
- Gdzie jest kundel?
- Moja mama zabrała Proxiego ma spacer, nie musisz się bać.
- Ja wcale się nie boje - naburmuszony krzyżuje ręce na piersiach - po prostu nie chce dostać wszawicy!
- Pchlicy, idioto. Psy mają pchły. A poza tym Proxi nie ma pcheł, to czysty psiak.
- Kundel, nie psiak.
- Sam jesteś kundel - czy on ze mnie kpi? Nie pozwolę na to! Nikt nie kpi ze mnie, z Federico Cuwaliaca. Jestem jedyny i niepowtarzalny.
- Nie obrażaj mnie. A z resztą nie ważne, daj mi jedzenie, bo jestem głodny - przenoszę wzrok na stojący niedaleko blat połączony z kranem i jedną szafką. Jak można mieszkać w takiej melinie?
Ja tutaj nie zostanę, ale najpierw zjem omlet ze szpinakiem i pieczarkami.
- Śniadanie masz już zrobione, stoi w moim pokoju - błysk w oku Diega mówi mi, że to nie znaczy nic dobrego.
- Jeżeli to nie omlet, to tego nie zjem - informuje go wyniosłym tonem głosu i z podniesioną głową wchodzę do pokoju w którym spałem. Podchodzę do szafki nocnej i podnoszę z niej talerz na którym leżą dwie kanapki posmarowane czymś białym i tłustym. A no i jeszcze śmierdzi jak cholera. Co to za świństwo? Moje słodkie usteczka nie dotkną tego  czegoś.
Pezekraczam próg pokoju i podchodzę do Hernandeza, który patrzy na mnie ze zdziwieniem wymalowanym na tej głupiej mordzie.
- Nie będę tego jadł, to ochydne - od razu wyrażam swoje niezadowolenie. Jestem najlepszy i mam jeść to co najlepsze.
- Yyyy, to jest yyyy... - brunet patrzy w ściane i jąka się jakby nie wiedział co ma powiedzieć - Wiem! To biały kawior!
Moje oczy przybierają kształtem krążki złotych monet. Kawior, mój kochany kawior. Tylko taki jakiś dziwny.
Przecież kawior to takie kuleczki, a to jest jednolita masa, jakby pasta. Coś mi tu śmierdzi i tym razem to nie ja. Ale fakt, ja też nie pachnę najlepiej. Muszę się umyć.
- Kawior wygląda trochę inaczej, a poza tym - odstawiam talerz na stół - Ciebie niby stać na kawior?
Hernandez gwałtownie wciąga powietrze przez nos i zamyka oczy ciężko się nad czymś zastanawiając.
- No wiesz, wszystkie pieniądze jakie zarabiam wydaje na ten delikates, bo jest cudowny i yyy... najlepszy -
- Przynajmniej z tym się zgadzamy.
  Siadam na drewnianym krześle obok Diega i biorę do ręki jedną z kanapek. Nie wyglądają zachęcająco, ale to kawior. A kawior jest drogi więc musi być dobry.
Biorę pierwszy kęs i mam ochotę rzygać, tłusty, ochydny smar, fujcia. Ale nie mogę dać tego po sobie poznać, bo ten kretyn mnie wyśmieje, a poza tym TO KAWIOR. Muszę zjeść wszystko, albo nie zjem jedną kanapkę i powiem, że nie jestem już głodny. Tak, pomysł idealny. W końcu jestem gwiazdą, a gwiazdy jedzą mało.
- No i jak? Smakuje Ci? - pyta rozbawiony.
- Tak - wstrzymuje głos, aby z trudem przęłknąć kolejny kawałek - smakuje cudownie.
- To nie jest kawior.
Na jego słowa, moja buzia przybiera kształtem koło. Jak to kurwa nie kawior?
- To smalec.
- Co to jest smalec?
- To taki tłuszcz zwierzęcy.
- Tłuszcz? - unoszę brwi do góry - a ile to ma kalorii?
- Ehh, nie wiem czy chcesz wiedzieć Cuwaliac.
Rozumiem aluzje.
- Nie, nie chce. Daj mi jedzenie brudasie. Mało kaloryczne i lekkostrawne. 
Hernandez zmniejsza odległość między nami i przybliża się do mnie. Nasze twarze dzielą może trzy centymetry.
- Federico, ja nie jestem Ludmilą, którą lata za tobą jak pojebana, nie będę robił dla Ciebie nic.
Czuję się skrępowany, ale nie chcę dawać mu tej satysfakcji i mu tego okazywać.
- Gdzie jest łazienka? Muszę się umyć.
Hiszpan wskazuje głową plastikowe drzwi.
- Tylko się nie utop, albo czekaj utop się i tak nikt nie będzie po tobie płakał.
  Wstaje i kieruje się w stronę łazienki, nie mogę tu zostać. Nie mogę żyć w takich warunkach, ale czy w obecnym momencie stać mnie na coś lepszego?